Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 28 lipca 2015

Rozdział 16 cz.3

Woda okazała się nie taka zimna jak przewidywała. Wiedziała, że nie może oddychać ani zaczerpnąć kropelki wody bo będzie miała problem. Płynęła w górę ku powietrzu. Zgrabnie przebiła tafle wody wynurzając się i płynąc w kierunku lasu najbliżej Francuskiej granicy. Mężczyźni wpatrywali się w nią, byli bez silni. W oddali na brzegu widziała obozowisko Kręgu. Przydały się te lata pływania na zawodach bo nie mogliby jej dogonić w wodzie.
Po chwili zauważyła, że coś płynie w jej stronę. To były cztery demony wodne.
 - Cholera - mruknęła do siebie starając się przyspieszyć.
Jedna wielka walka z czasem, one na pewno były wysłane przez jej ojca by ją mu przyprowadzić.
Nagle usłyszała trzepot potężnych skrzydeł, dwa skrzydlate i paskudne demony leciały prosto na nią, brzeg był już blisko. Liczyła na łut szczęścia. Szybko wybiegła na brzeg chciała sięgnąć po miecz, ale nie zdążyła bo powalił ją jeden z demonów. Podniosła się jak najszybciej tylko mogła i zaczęła biec w stronę lasu. Jeden z latających demonów złapał ją za ramię, dziewczyna próbowała jakoś się uwolnić, jednak drugi demon jej to uniemożliwił. Nagle znalazła się w powietrzu szarpiąc się z demonami.
 - Puszczajcie mnie wy latające szczury - warknęła.
W oddali widziała Alicante i nocnych łowców obserwujących to zdarzenie.
Brunetka się rozbujała i wywinęła salto do tyłu i wpadła do wody. Został jeden problem, ,szczury" wodne. Płynęła jak najszybciej mogła, po chwili coś pociągnęło ją za nogę.
 - Puszczaj ! - krzyknęła.  Mimowolnie kopnęła go w coś co skłonna była nazwać pyskiem.
Znowu była blisko brzegu, trochę innego niż chciała ale wyboru to ona nie miała.
Wyszła na brzeg i znowu dwa latające demony chciały skorzystać z okazji.
 - Nie ma - powiedziała wyciągając miecz.
Jeden pod wpływem szoku odsunął się lekko więc wykorzystał okazje do ucieczki.
 W lasku czekały na nią zwykłe demony.
 - No więcej to was matka w domu nie miała - zirytowała się czarnooka.
  Starała się biec wzdłuż brzegu jak najdalej od obozu i wszystkich parchatych stworów.
Nogi zaczynały ją boleć ale wiedziała, że zatrzymać się nie może. Cała ociekała wodą, zaczynało się coraz bardziej ściemniać. Biegła tak trochę w kierunku Alicante. Schowała miecz i wyciągnęła mały sztylet. Miecz tylko ją spowalniał, miała coraz większą przewagę czasową nad demonami, ale czy jej to wystarczy. Niczego nie mogła być pewna, wszystko stało pod znakiem zapytania. Może powinna użyć swoich mocy, każda taka myśl była szansą na ucieczkę, ale ona musi udawać, że jej nie ma.
Że jest normalna jak inni. Nie chce stać się bronią w rękach ojca lub Clave. Dlatego zostawienie ich powinno być dla niej priorytetem. Nie może myśleć o sobie ani o swoich uczuciach. Niestety dla niej nic nie było proste. Co by teraz dała za jakiś pistolet którym mogła by pozabijać z daleka te demony.
Niestety one w końcu ją dorwały.
 - Chociaż próbowałam - szepnęła z irytacją.
 - Kurde może teraz udam obrażoną na cały świat dziewczynkę ? Ciągle musze grać, dramat.- pomyślała.
Demony rzuciły ją na piasek prosto do stup mężczyzny.
Buty były skórzane i stylowe, były jednej z tych bardziej znanych męskich firm produkujących buty.
Tak kogo na to stać z tego całego towarzystwa, nawet nie musiała patrzeć do góry by to wiedzieć.
Bez słowa wpatrywała się w piasek, nawet nie drgnęła, wiedziała że mężczyzna patrzy na nią.
Nie mogła podnieść głowy. Nikomu nie okaże co swojej słabości. Złapali ją trudno ale niech nie liczy na nic więcej.  Koniki polne w trawie zaczynały już powoli się budzić wiec usłyszeć można było ich melodie.
Nie dawała ojcu za wygraną, ona nie niego nie spojrzy. Tak to on musi ją do tego zmusić. Nie klęczała, po prostu siedziała na ziemi podtrzymując się rękami. Tak jak upadła tak się nie ruszała.
Słyszała stłumione głosy. Wiedziała, że jest sama tylko ona i on.
 - Martino, ja nie chce cię takiej widzieć - zaczął Valentine.
 - Moi informator obserwował cię i nie wyglądałaś na szczęśliwą - powiedział i przyklęknął.
Podniósł jej głowę automatycznie zmieniając pozycje w jakiej ona siedziała.
Patrzyła prosto na niego.
 - Nie mogłem, po ciebie nie przyjść rozumiesz ? - spytał.
 - Tak, ale Clary... - powiedziała coś w końcu.
Blondyn bez słowa przyciągnął ją do siebie i objął. Dziewczyna położyła głowę na jego ramieniu.
 - Ona jest zakochana w Jace. Już nie musisz jej chronić - szepnął nie uwalniając dziewczyny z uścisku.
 - Będzie dobrze zobaczysz - oznajmił.
 - Naprawdę bym chciała w to wierzyć - mówiąc to poleciały jej łzy.
Valentine podniósł ją i bez słowa zaniósł do namiotu.

Następnego ranka..

Kiedy Martina się obudziła poczuła chłód na prawym nadgarstku. Nie chętnie otworzyła oczy, ale to co zobaczyła ją wystraszyło. Na jej nadgarstku błyszczała srebrna końcówka kajdanki która była przyłączona łańcuchem do Jonathana, który spał na łóżku obok.
 - Wiec nie chcesz żebym uciekła, sprytne nie powiem, chyba cię trochę nie doceniłam ojcze - pomyślała.
Położyła głowę na poduszce i patrzyła przed siebie. Zaczęła wodzić palcami po gładkiej, metalowej strukturze.
 Valentine wszedł do namiotu. Ubrany był w biały drogi, dopasowany garnitur. Jego białe włosy okalały twarz o wyraźnych rysach, nie miał zmarszczek. Jego cera była bez żadnej skazy. Miał szczupłą sylwetkę, ale był umięśniony, zauważyła to już wcześniej. Mężczyzna nie widział, że ona na niego patrzy. Miał zgrabne dłonie, od razu przypomniała sobie o Clary, ona też miała takie dłonie.
Martina zacisnęła powieki by wyrzucić z głowy te myśl.
 Po woli otworzyła oczy, blondyn dalej stał na swoim miejscu, wyglądał jak by czegoś szukał. Brunetka usiadła bezszelestnie wpatrując się w niego.
 Po jakiś dwóch minutach czarnooki odwrócił się w stronę wyjścia i zauważył dziewczynę.
 - Martino.. - powiedział patrząc na nią z przejęciem.
Dziewczyna tylko na niego spojrzała i podniosła rękę z łańcuchem. Mężczyzna podszedł do syna i odpiął je i skinął głową do niego i przypiął ja do swojej lewej ręki . Ubierz się i idziemy, łańcuch miał długość metra.
 - Dobrze - zgodziła się.
Valentine odpiął ją na chwile i pozwolił jej się ubrać. Kiedy skończyła przypiął ja z powrotem.
Dzielił ich metr, mężczyzna ruszył w stronę wyjścia z białego namiotu, brunetka chcąc nie chcąc musiała za nim iść. Po chwili dorównała mu krokiem i szła.
Było wcześnie rano, delikatna mgła utrzymywała się nad jeziorem. Słońce powoli wychodziło z ponad lasu. Nie kierowali się do żadnego namiotu, wręcz w kierunku Alicante.  Kiedy weszli na pagórek odwrócił dziewczynę szybko do siebie.
 - Chce ci coś pokazać - powiedział odwracając ją.
 - To jest nasza siła córeczko - uśmiechnął się.
Pod brunetką ugięły się nogi miasto płonęło w pewnych momentach czuła zapach krwi i spalenizny, słyszała krzyki ludzi. Upadła na kolana, ojciec za nią. Objął ją i przyciągnął do siebie.
 - Teraz my tu rządzimy skarbie - mruknął głaszcząc ją po głowie.
Martina wtuliła się w niego, oddychała ciężko.
 - Nic im nie będzie nie zginęło wielu, ale bunt przeciwko mojej, nie naszej władzy został stłumiony.
 - Clary i jej przyjaciele też są, muszą być po naszej stronie - powiedział z dumą głaszcząc ja po policzku.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
To by było na tyle w tym rozdziale :3 Mam nadzieje że się wam podobał i nie zapomnijcie o zostawieniu po sobie opinii w postaci komentarza. TAK AGATA NIE DŁUGO WRÓCI CAINE :D

2 komentarze: