Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 2 sierpnia 2015

Rozdział 17 cz.3

Kiedy Martina się obudziła nie miała już kajdanek, na jej ręce była dziwna srebrna bransoletka. Była srebrna z delikatnymi zawieszkami w kształcie run. Nie była już w namiocie. Pokój był w odcieniach czerwieni. Narzuta na łóżku, w którym jeszcze chwile temu spała była czerwona jak krew. Ściany w odcieniach czerni i czerwieni, pasowały do jej gustu. Łóżko było rozłożyste i bardzo wygodne. Na przeciwko stało biurko z ciemnego drewna, a na nim jej ukochany laptop. Po lewej stronie była szafa z ubraniami, wszystkie meble w tym pokoju były w tym samym odcieniu i stylu. Nie daleko biurka stała potężna półka na książki, ale pusta. Zapewne Valentine nie wiedział jakie książki lubi dziewczyna. Na prawej ścianie były dwa okna z zasłonami. Pokój był bogato zrobiony. Dywan był czarny i puchaty, na szafce nocnej obok okna była lampka. Przy wejściu do łazienki był zegar pokazujący godzinę 10:00.
 Brunetka niechętnie podniosła się z łóżka i skierowała się w stronę łazienki.
Była ona czarnobiała kafelki były szykowne, wanna czarna jak pozostałe elementy armatury.
Przez środek łazienki przechodził biały puchaty dywan. Lustro było duże, idealne do porannych ,,bojów" w łazience.
 Martina bez zastanowienia weszła pod prysznic. Ciepłe strumienie okalały jej ciało, uwielbiała gorącą wodę. Szampon do włosów był z wyższej półki wiec bez wahania wylała go na bujne ciemnie włosy. Pachniał cudownie. Zapach był urzekający, aż żal jej było go spłukać.
Żel pod prysznic pachniał słodko, zapach ten był jednak idealnie wyważony.
Kiedy wyszła z pod prysznica wytarła się i wysuszyła włosy. Zostawiła je rozpuszczone, od co.
 Powoli podeszła do szafy, kiedy ją otworzyła czekały na nią bluzki, koszule, spodnie, sukienki, szorty, stroje bojowe i wiele więcej. Było tu chyba wszystko. Wbiła się w jakiś strój bojowy i założyła czarne trampki znanej firmy. Wszystko tu było markowe.
 Wyszła z pokoju i skręciła w lewo, przeszła kawałek ale coś szarpnęło ją za rękę. Odwróciła się.
Korytarz był zupełnie pusty. W odcieniach beżu i ciemnego brązy. Próbowała zrobić krok ale jak się okazało bransoletka trzymała ją w miejscu. Szarpała się z nią, aż po chwili nagle ta ,,moc" ją puściła i upadła na tyłek.
Warknęła cicho i wstała.  W drzwiach obok pokazała się nie kto inny jak Valentine.
 - Co to jest - mruknęła z irytowana dziewczyna.
 - Dzień dobry Martino, to bransoletka która działa jak magiczne kajdanki ja mam druga. Fajne jest to, że odległość mogę sobie regulować - uśmiechnął się.
 - Super, wręcz skacze z radości - bąknęła sarkastycznie.
 Mężczyzna podszedł do niej.
 - Musiałem, inaczej byś mi zwiała - stwierdził.
 - I miała bym racje - mruknęła pod nosem.
Blondyn przewrócił oczami.
 - Chodź, idziemy chce ci coś pokazać - oznajmił.
 - Wiesz po ostatniej takiej akcji mi już starczy więc może daj mi na razie spokój co ? - powiedziała parząc mu prosto w oczy.
 - Nie wydziwiaj idziemy - gdy to mówił nie widzialna siła szarpnęła dziewczynę tak, że znalazła się zaraz obok mężczyzny.
 - Jak je tego nienawidzę - warknęła.
*********************************************************************
Gdzieś w podziemiach Nowego Yorku...

 - Musimy przeżyć by odebrać Valentinowi władze - oznajmił Luke.
 - Tak, ale niestety jedyny jego słaby punkt to jego córka - mruknął przedstawiciel Clave.
 - Ta.. Tylko, że jak mu się uda ją przekonać do swoich racji to jesteśmy udupieni, a poza tym on jej pilnuje jak oka w głowie. Ona by nam pomogła - stwierdził wilkołak opierając się o ścianę w kanale ze ściekami.
- To ciekawe czemu zwiała - przewrócił oczami jeden z mężczyzn.
 - Ehh.. Nie patrzyliście na Jocelin ? Jak ona na nią patrzyła. Wiedziałem, że tak to się skończy - powiedział chowając twarz w dłoniach.

******************************************************************************
Valenine  zaprowadził dziewczynę do piwnicy której stał portal. Oboje przez niego przeszli. Znaleźli się w Alicante, miasto wyglądało jak dawniej. Nie było już zniszczone. Kierowali się w stronę Sali Anioła, kiedy do niej weszli brunetka widziała znajome twarze. W głębi stała Clary. Zatrzymała się kiedy ich oczy się spotkały.
 - Clary - szepnęła.
Ruda obróciła się w jej stronę. Patrzyła na nią ze smutkiem.
Czarnooka chciała do niej podejść, ale ojciec złapał ją w nadgarstku.
 - Martino, nie - oznajmił.
 - Przez ciebie wizja odgryzienia sobie ręki wydaję się coraz lepsza - mruknęła z irytacją.
 - Za dobrze cię pilnuje, ale musze przyznać, że charakterek to ty masz skarbie - mówiąc to pociągnął ją za sobą do przodu.
 - Dopiero się rozkręcam - stwierdziła.

 Trzy godziny później...

 Po strasznie nudnym spotkaniu Martina wróciła do czegoś co była skłonna nazwać domem. Tak naprawdę nie miała innego miejsca które mogła tak nazwać.. już nie. Valentine ciągał ją wszędzie ze sobą, czuła się jak by była jego ulubioną zabawką, bez której nigdzie nie pójdzie. Często badał ją wzrokiem przez co dziewczyna czuła się coraz mniej komfortowo. Na spotkaniu czuła, że ludzi rozbierają ją wzrokiem. Teraz siedziała w gabinecie ojca czekając aż skończy papierkową robotę.
Mężczyzna co jakiś czas zerkał na nią jak by bał się, że nagle zniknie.
Gabinet znała już na wylot.  Dochodziła 17:00, książki w jego gabinecie były nudne. Na szczęście Valentine pozwolił jej zamówić sobie ile chce książek, co dawało jej spore pole do popisu.
Czuła się trochę rozpieszczana, ale wiedziała, że blondyn pokrywa w niej nadzieje.
Rozumiała, że ojciec chce by przejęła po nim Krąg. Nie chciała tego ale nie miała jak na razie wyboru i prywatności.  Jedynie kiedy szła spać mogła się nacieszyć samotnością. Ostatnio rozmawiała z Bogiem i wyjawił jej, że nie odzyska wszystkich wspomnień, miłość jaką przeżyła jest jedną wielką tajemnicą. Jedynie pocałunek miłości mógł jej oddać te wspomnienia.
Nie zależało jej na tym jakoś szczególnie więc nie zaprzątała sobie tym głowy, jednak czuła, że jej czegoś a raczej kogoś brakuje. Jonathan był wielce zajęty matką, także brunetka nie widziała jej od ich wizyty w sali anioła kiedy to ojciec ją dorwał.  Zabawne jak wiele można zmienić jedną czynnością. Każda decyzja niesie za sobą konsekwencje dobre i te  złe.
To było banalnie proste jednak tak odległe od jej wizji, ale żyje się dalej.
Powoli jej niby mały mętlik w głowie narastał, teraz był wielkości co najmniej słonia.
 - Już kończę, zaraz zejdziemy na kolacje - odezwał się nagle Valentine.
 - Dobra - mruknęła nie chętnie.
 Nienawidziła takiego trybu życia. Był niezwykle nudny i irytujący.

Tym czasem w Alicante..

 - Wiedziałeś co on jej zrobił - jęknęła Clary.
 - Niestety tak - mruknął Jace obejmując dziewczynę i gładząc ją po włosach.
Mieszkali w rezydencji Lightwood'ów Valentine okazał się nie aż taki brutalny jak sądzili, jednakże trzeba im było na niego uważać. To nie bezpieczny człowiek i oni zdawali sobie z tego sprawę.
Podziemni ginęli masowo. Jednak tylko wilkołaki i wampiry. Jak to powiedziała jej ojciec.
,,Trzeba wytępić tą parszywą chorobę a ich śmierć to jedyny sposób" faktycznie jego głos był niezwykle przekonujący. Umiał idealnie dobierać słowa by zapewnić sobie zwycięstwo. Robił to z taką łatwością, chociaż to że w jedną noc spalił miasto i w jeden dzień je odbudował robi wrażenie.
Zapewnił ludziom wiele ulg, ale stworzył zupełnie inne od dawnych zasady. Zachował tradycje, ale wyróżnił tych który stali po jego stronie. Jak wiadomo Martina była bez stronna i zagubiona, ale widać jak on na nią naciska. Wyglądała na zmęczoną, jak nie na styraną.
Widać jednak, że bardzo jej pilnuje, Clary nie odzyska siostry zbyt łatwo, czuła to.
 - Boje się - szepnęła wtulając się w klatkę piersiową Jace.
 - Wszystko się ułoży - pocieszał ją chłopak.
 - Jaką masz pewność - szepnęła.
 - Żadną, ale musimy w to wierzyć, przecież wiara czyni cuda - sam w to nie wierzył ale czuł, że musi jej tak powiedzieć. Ona była taka bezbronna i niewinna.
***************************************************************************
Kiedy siedzieli i jedli kolacje, do saloniku wbiegł jeden z Kręgu. Dziewczyna go kojarzyła ze spotkania.
  - Proszę Pana mamy bunt, na szczęście jedno osobowy - oznajmił trochę zdyszany.
 - Rozumiem, Martino wstawaj idziemy - stwierdził wstając od stołu.
 - Jak bym miała jakiś wybór - mruknęła zrezygnowana.
 Kiedy dotarli na miejsce jakiś dobrze zbudowany mężczyzna trzymał dziecko.
 - Gdzie ten buntownik - zapytał Valentine.
 - To ten mały smarkacz panie - powiedział.
 - Nie zabijajcie go, tylko dajcie mu nauczkę - mruknął łapiąc brunetkę.
Jeden z mężczyzn się zamachnął.
 - Nie - warknęła a z jej ręki wydobywały się białe, błyszczące iskierki.
 - Nie pozwolę skrzywdzić dziecka - syknęła.
 - Martino jak ?! - zdziwił się Valentine.
 - Przepowiednia - mruknęła skupiając się na zatrzymywaniu mężczyzny.
 - Biała moc ?- spytał.
 - Nie - odpowiedziała.
 - Czarna ? - spojrzał na nią.
 - Też nie - odrzekła.
 - To jak ? - zapytał.
 - Obie - powiedziała ze spokojem.
 - Nie wierze, czemu mi nie powiedziałaś - złapała ją za ramiona.
 - Bo wiedziałam, że byś to wykorzystał - powiedziała piorunując go wzrokiem.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
To by było na tyle trochę się rozpisałam doceńcie moje poświęcenie <3  Pozdrawiam i pamiętajcie że im więcej komentarzy tym wcześniej dodam nowy rozdział.


3 komentarze:

  1. Czekam na następny ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. superrr :3 czekam na następny ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja cb uduszę jak się spodkamy daje ci komy na priv a cb to nie uszczęśliwia to co ja mam zrobić jak Alek mnie nie powstrzyma to zrobię sobie horkruksa (nie wiem jak to napisać ) i będzie o jedną osobę mniej na tym świecie

    OdpowiedzUsuń